Świadectwo Justynki
Bańka z modlitwy – świadectwo Justynki
W czwartek 8-ego października moja córeczka Zosia dostała temperatury 38,5°C. Poprzedniego dnia jej szkoła została zamknięta z powodu wykrycia koronawirusa. Pomodliłam się o nią, podałam coś przeciwgorączkowego i położyłam spać . Następnego dnia gorączki już nie było, za to córkę Zosię bolało gardło. Lekarz przez telefon stwierdził zapalenie gardła i zlecił antybiotyk.
Zazwyczaj przy zapaleniu gardła ból przechodził u moich dzieci po dwóch dobach brania antybiotyku, za to gorączka utrzymywała się dłużej. Tym razem ból gardła się utrzymywał, ale temperatura nie powróciła.
Niedługo potem mój syn, Remigiusz, zaczął uskarżać się na ból oczu. Pomyślałam, że to od pracy przy komputerze, ale kiedy ból nie przechodził skontaktowaliśmy się z lekarzem. Stwierdził zapalenie spojówek i przepisał krople. Kiedy Remo stracił węch i smak zadzwoniłam do innej lekarki i poprosiłam o skierowanie na test w kierunku covid.
W dniu, w którym syn pojechał na pobranie wymazu, osłabienie i temperatura prawie 38 stopni pojawiły się u mojego męża. On również dostał skierowanie na test i następnego dnia pojechał na wymaz. Wynik testu syna okazał się dodatni, a u męża ujemny, przy czym u męża pojawił się duszący suchy kaszel.
Po otrzymaniu wyniku Remigiusza zadzwoniłam do pracy poinformować o kwarantannie. Moja przełożona, oddziałowa w szpitalu, spytała:
- A Ty masz objawy?
Odpowiedziałam: - Nie. Ja nie będę chora.
Szefowa powiedziała: - Będziesz, będziesz, bo jak już jest covid w domu, to nie ma opcji, żebyś nie zachorowała.
Odpowiedziałam: - Ogłaszam, że żadna choroba mnie nie dotknie.
Kiedy zadzwoniły do mnie koleżanki powiedziałam im, że nie będę chora, ponieważ chroni mnie Jezus i w Jego Imieniu ogłaszam, że nie zachoruję. Mój tato, kiedy dzwonił do mnie próbował mnie przekonać, że zarażę się od domowników, a ja nie zgadzałam się na to.
Byliśmy wszyscy na kwarantannie. Mieszkamy jako rodzina w jednym mieszkaniu, po którym wszyscy się poruszaliśmy. Nie jest też tak, że każdy z nas ma swój własny pokój. Nie nosiliśmy maseczek, korzystaliśmy z jednej kuchni i łazienki. Odstęp 1,5 metra był niemożliwy do zachowania, zwłaszcza dla mnie, bo opiekowałam się wszystkimi. Niemożliwe też jest zmusić, np. dziecko, żeby przez cały czas siedziało w jednym pokoju. W praktyce nie miałam też możliwości dezynfekować wszystkiego, czego inni dotknęli. Jednym słowem, jako osoba zdrowa, nie izolowałam się od innych w żaden sposób. Nie stosowałam żadnych środków ochrony siebie, poza modlitwą. Czułam się zupełnie bezpieczna, tak jakby zaufanie do Boga, ukierunkowanie na Niego mojej uwagi, utworzyło wokół mnie ochronną bańkę, przez którą nic nie przeniknie.
Pod koniec października oddziałowa zadzwoniła do mnie w sprawie zaświadczenia o kwarantannie i spytała, czy mam jakieś objawy. Odpowiedziałam, że nie, na co ona odpowiedziała: - Pewnie przeszłaś bezobjawowo!
na co ja jej znowu odpowiedziałam - Ja w coś takiego nie wierzę. Jestem zdrowa i po kwarantannie zrobię sobie test z krwi na przeciwciała.
Tak też zrobiłam. Jeszcze będąc na kwarantannie zarejestrowałam się prywatnie na taki test. Wybrałam test „podwójny”. Był droższy, ale podobno bardziej dokładny, szczegółowy, pewniejszy. Test nie wykazał przeciwciał. Inaczej mówiąc wykazał, że nie miałam kontaktu z wirusem. Moi najbliżsi wyzdrowieli, a mnie nie dotknęła żadna choroba.
Jakiś czas później rozchorowała się moja sąsiadka. Wcześniejsze wypadki z jej życia spowodowały, że potrzebowała stałej opieki drugiej osoby. Tą osobą byłam dotąd ja. Kiedy pojawiły się u niej objawy covida, nie miałam najmniejszego zamiaru zaprzestać opiekowania się nią i dalej ją odwiedzałam. Miałam pewność, że Bóg chroni mnie przez zarażeniem. Ta pewność mnie nie zawiodła. Nie zawiodła mnie również wtedy, kiedy w mojej pracy pojawiali się kolejni dodatni pacjenci, i na izolację z powodu dodatniego wyniku testu odchodziły kolejne koleżanki. Tym razem oddziałowa mówiła do mnie: „Ty nie zachorujesz”.
Chwała Jezusowi.
autorzy: Justyna Byczkowska-Bernacka i Izabela Janus.