„Sto procent” – świadectwo Bożego działania

100

100% Świadectwo do „Bóg nie ma sobie równych”

W Bogu z Biblii od samego początku najbardziej podobało mi się to, że naprawdę istnieje. Opisana w tej księdze rzeczywistość staje się ciałem w życiu każdego człowieka, niezależnie od tego czy wierzy, czy nie. Kiedy ktoś decyduje się na wiarę, na wejście w relację z Bogiem, staje się tego faktu po prostu bardziej świadomy. Jednocześnie zauważa, że nie jest i nigdy nie był pozbawiony możliwości wyboru, która część biblijnego przekazu stanie się jego doświadczeniem. Prawdopodobnie jakiś aspekt wydarzeń, które opisuję w tym artykule wymyka się mojemu obecnemu rozumieniu. Jednak chciałabym podzielić się tym, co mnie spotkało, bo analogie pomiędzy przygodami wielkich bohaterów biblijnych a zwykłym życiem tzw. szarego, przeciętnego człowieka są urzekające. Sprawiają, że nie jest ono takie zwykłe, ani on taki szary i przeciętny. W rzeczywistości nikt z nas nie jest…

            W marcu 2015 roku rozpoczęłam pracę w niewielkim sklepie w Centrum Handlowym.

Na początku szefowa poinformowała mnie o tzw. planie sprzedażowym. Jest to miesięczna kwota, której zarobienia wymaga centralny zarząd sieci, do której nasz sklep należy. Okazało się, że jest premia za wyrobienie takiego planu, ale nasz sklep poza miesiącami listopadem i grudniem, kiedy to sprzedawane są świąteczne prezenty, właściwie tego nie robi.

            Dzień za dniem pokazywał mi, że rzeczywiście nie ma co na tę premię liczyć, bo ruchu w sklepie praktycznie nie było. Ale za to miałam dużo czasu na rozmowy ze współpracowniczkami. Opowiadając im o swoim życiu nie pomijałam sprawy mojego nawrócenia, ani mojego uczestnictwa w Kościele. Co za tym idzie, nie pomijałam też tematu Boga i Biblii. Ku mojemu zdziwieniu, ale i zadowoleniu, koleżanki chętnie mnie słuchały, a nawet same dopytywały o różne szczegóły. Pewnego dnia w sklepie odwiedził mnie pastor i chwilkę ze mną pogawędził. Oczywiście, jak to nasz pastor, zrobił bardzo dobre wrażenie na moich koleżankach.

            W naszych rozmowach często rozważałyśmy ten wybryk systemu, że nasz sklep w ogóle istnieje przy braku klientów. Dziewczyny mówiły: „Tak tu jest od czterech lat. Zobaczysz.” Miała cichą nadzieję na wyrobienie planu w kwietniu, bo były w tym miesiącu Święta Wielkanocne, ale tak się nie stało. I pojawiło się w moim sercu przekonanie, że jeśli Bóg mógłby jakoś zamanifestować swoje istnienie na potwierdzenie tego, że moje opowieści o nim nie są tylko jakąś pozytywną ideologią czy filozofią, a prawdą, to właśnie w ten sposób, że wyrobimy plan sprzedażowy poza miesiącem listopadem czy grudniem, czyli że stanie się dokładnie to, w co wszyscy wątpią i czemu wszyscy zaprzeczają.

            W maju powiedziałam koleżankom, że poproszę Boga o wyrobienie planu, bo dla Niego nie ma nic niemożliwego. I rzeczywiście modliłam się o to. Moje koleżanki z pracy powątpiewały, ale zauważyłam,  że poniekąd musiały mnie traktować poważnie, bo kilka razy podpytały, czy będzie plan. Odpowiadałam : „No nie wiem, ja się o to modlę. Wiem, że Bóg jest w stanie to zrobić, ale nie dostałam od Niego takiej obietnicy”.

            Finalnie zrobiłyśmy w maju 97% planu, to jest najwięcej od początku tamtego roku. Więcej też niż później w czerwcu, lipcu sierpniu i wrześniu, kiedy się nie modliłam. Za tak wysoki wynik dostałyśmy premię. Oznajmiłam koleżankom, że to działanie Boże. Kierowniczka na chwilę się zamyśliła, ale zaraz odpowiedziała, że nie, bo podobna sytuacja miała już w przeszłości miejsce.

            Wiedziałam, że to było Boże działanie. Opowiadając o tym przyjaciółce z Kościoła, powiedziałam: „Zastanawia mnie tylko, dlaczego 97% a nie 100%? Przecież wiem dobrze, że dla Boga nie ma problemu, żeby było 100%”. Ona od razu, bez zastanowienia odpowiedziała: „To jest dla Ciebie dla zachęty”.

            Na przełomie sierpnia i września miałam takie doświadczenie. Kiedy czytałam historię Mojżesza zastanowiło mnie, dlaczego egipscy magowie potrafili powtórzyć cuda, których dokonali Mojżesz z Aaronem demonstrując moc Boga. Dlaczego trzykrotnie odchodzili oni sprzed oblicza faraona zdyskredytowani, może zawstydzeni i zawiedzeni, kiedy okazywało się, że moc magiczna równa się tej mocy, której Bóg im udzielił? Zrozumienie, które dostałam w tej sprawie od Ducha Świętego opisałam w artykule „Bóg nie ma sobie równych”, a teraz w skrócie przedstawię najważniejszą myśl.

            Mianowicie, zauważyłam, że początkowo serce i umysł Mojżesza nie były do końca przekonane o zwycięstwie, o powodzeniu misji wyprowadzenia Izraela z Egiptu. Mojżesz jakby nie rozumiał proporcji pomiędzy autorytetem Boga a autorytetem faraona. Nie rozumiał również swojej roli w tej historii, swojego znaczenia w Bogu. Komunikując się z faraonem albo zasłaniał się Aaronem, albo odtwarzał słowo w słowo to, co podyktował mu Bóg. Po pladze żab to się zmieniło. Kiedy faraon powiedział mu, żeby pomodlił się do Boga o zniknięcie żab, Mojżesz przejął inicjatywę i przemówił sam, własnymi słowami, których nie uzgodnił wcześniej z Bogiem. Powiedział: „Racz mi powiedzieć, kiedy mam się wstawić za tobą i za sługami twymi, i za ludem twoim, aby wyginęły żaby…”. Faraon odpowiedział: „Jutro”. Następnie Mojżesz rzekł: „Stanie się według życzenia twego, abyś poznał, że Pan Bóg nasz, nie ma sobie równego”.

            Po pladze żab w sercu Mojżesza, a także w jego umyśle zaszła zmiana. On się po prostu określił, najpierw sam przed sobą, a później przed faraonem, a może jednocześnie, w co wierzy. Moim zdaniem Mojżesz zbuntował się przeciwko wątpliwościom i niewierze, które były w jego własnym sercu. Mało tego, pozwalając sobie na własną inwencję w tym, powiedziałabym, dyskursie pomiędzy Bogiem a faraonem, musiał również uwierzyć sam w swoją pozycję w Bogu, że Bóg stanie za tym, jak on się umówi z faraonem, że przyzna się do Niego. Wygląda na to, że Bóg na to czekał. Od tej chwili zaczął się tak przyznawać do Mojżesza, że magowie egipscy nie powtórzyli już żadnego z dokonanych przez niego cudów.

            Kiedy to zrozumiałam zapragnęłam podzielić się tym z możliwie jak największą liczbą osób. Dostałam pozwolenie, żeby opowiedzieć tę historię jako nauczanie na warsztatach z chórem planowanych na połowę października. Zależało mi, żeby dobrze wypaść, więc codziennie ćwiczyłam. Kiedy wiele razy powtarzałam tę opowieść zbudowała się we mnie wiara, że Bóg nie ma sobie równego i że staje za tymi, którzy w to uwierzą, zaufają Mu i wykorzystają to na Jego chwałę.

            Wiedziałam, że największy cud jaki może wydarzyć się tam, gdzie pracowałam, to wyrobienie planu sprzedażowego poza miesiącem listopadem i grudniem. Właśnie zbliżał się październik. W związku z powyższym w ostatnich dniach września oznajmiłam koleżankom w pracy, że w październiku wyrobimy plan sprzedażowy w ramach cudu, żeby się przekonały, że Bóg, o którym mówię istnieje naprawdę i nie ma sobie równego. Dziewczyny nie skomentowały.

            Pierwszą połowę października miałyśmy bardzo dobrą. W połowie października kierowniczka zaczęła się martwić, że zarobimy za dużo. Od wysokości obrotu w październiku zależała wysokość planu sprzedażowego na kolejny miesiąc. Zatem pojawiła się zabawna, bezprecedensowa obawa o zbyt duży obrót w sklepie, w którym codziennością było narzekanie, że zarabia za mało. Przyszło mi na myśl powiedzieć kierowniczce, żeby się nie martwiła i że, aby wiedziała, że to Bóg czyni, to zrobimy 101, 102 najwyżej 105% planu. Ale wtedy jej tego nie  powiedziałam.

            To było bardzo ciekawe doświadczenie – jednocześnie dziwne i oczywiste – widzieć jak klienci przychodzą, jak Bóg się przyznaje do tego co powiedziałam. W przeszłości doświadczałam już niesamowitego działania Bożego w odpowiedzi na modlitwę, ale to były pojedyncze wydarzenia typu ustąpienie jakiegoś bólu, odzyskanie słuchu czy poprawa pogody przed ewangelizacją. Pamiętam nawet takie zdarzenie, że z koleżankami modliłyśmy się o umierającego wróbla. Miał już zamknięte oczka i przykurczone nóżki. W imieniu Jezusa zgromiłyśmy tę śmierć. Ocknął się i wyfrunął przez okno. Szukałyśmy go później leżącego na podwórku i nie znalazłyśmy. Byłam w szoku (nie macie pojęcia). Ale to było szybkie, krótkie, pojedyncze wydarzenie. Jednak tym razem ja w tej rzeczywistości Bożego działania trwałam jakieś dwa tygodnie. Jednocześnie przez cały czas komunikowałam koleżankom, że to co się dzieje to działanie Boże. Robiłam to, bo wiem, że w naszej kulturze często pojawia się w ludziach specyficzny mechanizm wyparcia informacji, że Bóg istnieje i, że to, czego doświadczają to Jego manifestacje.

            Pewnego razu jedna z moich współpracowniczek przyprowadziła swoją koleżankę, kierowniczkę z innego sklepu i przy mnie powiedziała do niej: „Iza się modli i ludzie przychodzą”. Tamta pani pytająco na mnie spojrzała, jakby oczekiwała, że ustosunkuję się do tych słów. Poczułam się niekomfortowo. Moim dziewczynom opowiadałam o Bogu już od dawna. One mnie już poznały, zaakceptowały mój światopogląd i znały przyczyny tego, że właśnie taki przyjęłam. Tamta pani mnie nie znała i wiedziałam, że nie jestem w stanie w dwóch zdaniach powiedzieć jej o sobie tak, żeby nie wyjść na osobę „nawiedzoną”. Ale wiedziałam również, że Bóg lubi, kiedy się nie cofamy i że tak naprawdę nie mam nic do stracenia. Właściwie wszystko co cennego miałam do stracenia, straciłam już jakiś czas temu. Pomyślałam więc, że tym razem się nie cofnę i powiedziałam coś w stylu: „Tak, jestem wierząca i wyrobimy w tym miesiącu plan. W ramach cudu”.

            W połowie października pojechałam na warsztaty z chórem. Wygłosiłam swoje wystąpienie na temat Mojżesza i od tamtej pory nie miałam już potrzeby go powtarzać. Kiedy wróciłam do pracy jedna z koleżanek powiedziała coś przykrego, coś niestosownego. Było to coś w stylu, „a co tam jakiś plan, gdyby Bóg mi spłacił kredyt”  (zadziwiające, jak nieraz nie potrafimy uhonorować Boga i wydaje nam się, że zrobimy mu łaskę, że w Niego uwierzymy, ale tylko pod warunkiem, że spełni jakieś nasze roszczenia. Ale się pewnego dnia zdziwimy…).  Kiedy usłyszałam słowa mojej koleżanki zrobiło mi się bardzo ciężko na sercu i poczułam taki ciężar, jakby pomiędzy mną a Bogiem, pomiędzy Bogiem a naszym sklepem rozciągnęła się jakaś zasłona z ciemności. Moja wiara, moje zaufanie, mój zachwyt nad bożym działaniem, a więc tak naprawdę cały mój świat w tamtym, czasie prysły rozpierzchły się jak jakiś obłok.

            Wyobraźcie sobie, moi drodzy, że od tamtego dnia klienci przestali przychodzić do naszego sklepu. Z dnia na dzień obrót był coraz niższy. Koleżanki zaczęły podważać nasze perspektywy wykonania planu. Konsekwentnie twierdziłam, że go zrobimy, chociaż w środku nie miałam w tej sprawie takiej pewności czy pokoju jak wcześniej. Kierowniczka zaczęła się martwić o mały z kolei obrót. Wtedy jej powiedziałam: „Bóg wysłuchał twoje życzenie i po prostu nie chce, żebyśmy zarobiły za dużo”.

            Zastanawiałam się nad tym, czego Bóg teraz może ode mnie oczekiwać, żebym ja zrobiła, żeby jednak ten plan został wyrobiony i żeby było świadectwo. Przychodziły mi do głowy różne myśli – czy pościć, czy gromić swoją niewiarę czy rozesłać smsy do kogo się da z prośbą o modlitwę.

            W dniu, w którym miałyśmy najmniejszy obrót byłam bardzo niespokojna. Chodziłam po sklepie, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie chciało mi się rozmawiać z koleżanką. Stałam w drzwiach naszego sklepu i patrzyłam na pasaż na ludzi.  Koleżanka spytała: na kogo tak czekasz? A ja powiedziałam, że nie wiem, a ona odpowiedziała: „Pastor przyjdzie”.

            Nie wiem skąd jej to przyszło do głowy, ale pomyślałam „ale fajnie by było gdyby pastor przyszedł i pozwolił mi powiedzieć historię Mojżesza w zborze, bo powstałaby wtedy okoliczność taka, że znowu musiałabym ją sobie powtarzać i moja wiara by się budowała”. Oczywiście mogłam to robić tak czy owak – wziąć skrypt i sobie powtarzać. Ale miałabym wtedy wątpliwość, czy to jest zainicjowane przez Boga. Mamy prawo, a nawet powiedziałabym, że na tym polega nasze życie, żeby wierzyć w obietnice zawarte w Biblii -uzdrowienie, uwolnienie, powodzenie, zbawienie. Ale w przypadku manifestacji Bożej mocy, takiej jak wyrobienie planu sprzedażowego teraz i tutaj, trzeba mieć rozeznanie, że Bóg chce to uczynić, że to jest do wzięcia. To znaczy ja potrzebowałam i potrzebuję nieraz się namacalnie przekonać i doświadczyć, że to Bóg jest sprawcą mojej wiary w jakąś rzecz i że będzie też jej dokończycielem. I dlatego nie chciałam wziąć mojego nauczania o Mojżeszu i sobie go powtarzać. Ale gdyby przyszedł pastor i powiedział mi, że mogę opowiedzieć historię Mojżesza  w zborze, to nie miałabym wyjścia. Dlatego pomyślałam „ale fajnie by było gdyby przyszedł pastor i pozwolił mi powiedzieć”. No i wyobraźcie sobie, że tego dnia, gdzieś pomiędzy godziną 19 a 20 stoję dalej w drzwiach naszego sklepu a tu podchodzi pastor i pyta „Na kogo tak czekasz?” a ja odpowiedziałam: „Na Ciebie, koleżanka powiedziała, że przyjdziesz!”. I zaczęłam mu opowiadać o tym, co się dzieje w sklepie, że klienci przychodzili i że teraz nie przychodzą. I poprosiłam o modlitwę. Pastor się pomodlił. A co więcej zgodził się, żebym opowiedziała historię o Mojżeszu na nabożeństwie środowym w wersji skróconej na 15 minut.

            W domu powtarzałam swoje wystąpienie. Skracałam je. Jednak nie umiałam znaleźć pokoju jeśli chodzi o plan. Nie umiałam tej łączności z Bogiem złapać co przedtem. W końcu spytałam Boga, czego oczekuje, co mam zrobić, żeby ten plan był. A Bóg powiedział: „Nie możesz nic zrobić. Nie ma tu już dla Ciebie nic do zrobienia. Zrobię, co zrobię. Jak myślisz, co zrobię? To Ty mi powiedz”. I wtedy poczułam jakby sspadły ze mnie łańcuchy i jakby ciemność się rozpierzchła, i zaczęło świecić Słońce. Doszłam do pewności, że plan będzie, bo Bóg się nie obraził, chce manifestować swoją chwałę i stanie za mną. Nie będzie tak, że „prawie” się udało zrobić plan, że „prawie” było świadectwo, bo Bóg nie jest tym, któremu się „prawie” udaje, nie jest tym, który „prawie nie ma sobie równych”, i nie jest tak, że ja prawie dostałam autorytet do przedstawiania ludziom Boga, albo dostałam autorytet do generowania „prawie” świadectw, albo „prawie” cudów.

            24-ego października, sprzedaż była wciąż mała. Byłam na zmianie z koleżanką i dostałyśmy od kierowniczki smsa o treści: „Tak niewiele brakuje nam do planu i jeszcze go nie wyrobimy”. Odpisałam: „Wyrobimy plan. To będzie cud.”

            30 października, przedostatniego dnia na wyrobienie plany, poszłam do pracy na godzinę 9.00 i pomyślałam sobie, właśnie uczestniczę w cudzie. W sumie to spełniają się moje marzenia. Powiedziałam coś i będę sobie teraz obserwować, jak Bóg za tym staje. Dzisiaj będę egzekwować cud, który w niebie już został „zatwierdzony”. A z perspektywy fizycznej było tak, że przyszłam do pracy i czekała mnie 12 godzinna zmiana i zaraz pomyślałam: „Nie chce mi się”. I przyłapałam się na tej myśli i zastanowiłam ciekawe ile rzeczy, które są które są w niebie „zatwierdzone” i można je wziąć na Ziemi, a ja sobie nie biorę, bo mi się nie chce.

            Byłam tego dnia na zmianie z kierowniczką i kiedy klient przychodził to ona się ożywiała, a jak później np. przez godzinę czy dwie nikt nie przychodził, to smutniała. I mówi: „Jak się dogadałaś”?, że niby jak się dogadałam z Bogiem. A ja mówię: „Wiesz co, Ty już teraz możesz być spokojna nie musisz czekać do jutra, bo to już jest załatwione, że ten plan będzie, to się już wykonało”. I kiedy powiedziałam te słowa „to już się wykonało”, to zabrzmiały mi one znajomo… Ale tego dnia jeszcze nie wyrobiłyśmy planu.

            Następnego dnia, był to ostatni dzień października, ostatni dzień na wyrobienie planu, na zmianie była kierowniczka. Gdzieś około godziny trzynastej otrzymałam od niej smsa: „Cud”. Mam go do dziś na swoim smartfonie 🙂

Izabela Janus

Możesz również polubić…